Rzecz o świętowaniu
Chcę nauczyć dzieci świętowania – często to sobie powtarzam. Zróbcie to samo, zachęcam. Bzdura, banał – tylko pozornie. Od najmłodszych lat życia wszyscy słyszeliśmy, że to co nas kształtuje to nauka, praca, systematyczność, konsekwencja, wytrwałość, że warto działać, tworzyć, stawać się, znaczyć, wykorzystać wszystkie swoje talenty. Tak, oczywiście to wszystko słuszne, ale … Patrząc na otaczający nas świat, zabieganie, bezwzględny pęd gdzieś, gdziekolwiek, byle naprzód i o krok przed pozostałymi, mam ochotę krzyknąć i nawet użyć kilku przecinków i zapytać: Kiedy ostatnio usiadłeś bezinteresownie przy stole z kimś bliskim? Kiedy dałaś sobie szansę na chwilę nudy? Kiedy naprawdę w święta skupiliśmy się na świętowaniu?
Nie stawiam się poza gronem podejrzanych. Też latam jak porąbana, spieszę się i ledwie ogarniam, bardziej wymieniając z mężem informacje niż dając sobie czas na rozmowę. Są jednak świętości nie do ruszenia – po południu chociaż na dziesięć minut siadamy razem do stołu (i co z tego, że chłopcy kręcą się i biegają tam i z powrotem jak bumerangi, zawsze na chwilkę przysiądą z nami), razem jesteśmy w soboty i niedziele. Mówimy o świętach z wyprzedzeniem, przygotowujemy się do nich i świętujemy. Jest czas pracy i czas odpoczynku. Obchodzimy urodziny, imieniny, Dzień mamy, taty, babci, dziadka, światowy dzień pizzy, itd. Celebrujemy, bo nam to sprawia przyjemność, ale też po to, aby chłopcy widzieli i rozumieli, że są w roku takie dni, które są inne niż zwykłe. Tu nie chodzi o drogie prezenty, sprawy na pokaz i blichtr, ale o pamięć i szacunek dla najbliższych. Tort, confetti, karuzela, sukienka inna niż na co dzień, krawat, mucha, marynarka, co kto lubi, ale z zaznaczeniem, że ten dzień jest wyjątkowy. Mnie też tak wychowano, dlatego przez długie lata nie zdawałam sobie sprawy, że coś co dla mnie jest naturalne, może stanowić ogromny problem, jeśli nie wyniosło się tego z domu. Że dorosły człowiek może unikać kontaktu z ludźmi w dniu swoich imienin w obawie, że ktoś złoży mu życzenia, bo nie umie się w takiej sytuacji zachować. Że są ludzie, dla których wspólny posiłek to fanaberia, zastawa stołowa sprowadza się do kawałka papieru śniadaniowego, a umiejętność posługiwania się sztućcami nie występuje.
I przypomniałam sobie jak kiedyś, dawno temu, kiedy byłam w czwartej klasie podstawówki, wychowawczyni poprosiła, aby każdy z nas przyniósł na godzinę wychowawczą talerz, nóż, widelec i jabłko. Kiedy już ułożyliśmy to wszystko na ławkach, poleciła nam zjeść to jabłko przy użyciu noża i widelca. I co się okazało? Że trzy czwarte klasy nigdy wcześniej nie trzymało tych obydwu sztućców jednocześnie, bo nikt ich tego w domu nie nauczył.
Nasz 3,5 – latek próbuje już sam ułożyć nakrycie, dopytuje przy tym oczywiście czy z dobrej strony, nie odwrotnie, pokazuje młodszemu bratu jak i co. Doceniam to tym bardziej, że zaczął to robić wyłącznie przez obserwację, sam z siebie spróbował. Dziękuję, smacznego to jeszcze nie do końca działa, wszystko z czasem. Ale co najważniejsze, powoli kształtuje się im obraz zachowań społecznych i potrzeb, które potem w dorosłym życiu będą owocować.
Praca bardzo ważna, rozwój jeszcze ważniejszy, ale człowiek przede wszystkim. W innym przypadku nie tyle wychowamy co wyhodujemy zdziczałe robocopy, które będą sprawdzać w internecie co to znaczy rodzina. W tym przypadku zarówno przykład jak i sukces idą z góry.
Przed nami Boże Narodzenie, czas na święto, sprawdźmy czy wystarczy nam energii, aby się zatrzymać i poświętować, cokolwiek to miałoby znaczyć – spacer, drzemkę, układanie puzzli z dziećmi, doświadczenie religijne czy tradycyjne śpiewanie kolęd przy rodzinnym stole. Świątecznych świąt.
-0 Komentarz-