Róbmy swoje
Mamo czy już jest jutro? – najczęstsze ostatnio pytanie, które słyszę między 5.30 i 6.00 rano. Tak, dziś jest jutro, o którym opowiadałam Ci wczoraj, syneczku. – odpowiadam nieskładnie. Dodam Kochanie, że to sobota, mamy wolne, nie idziemy do przedszkola ani do pracy. Dobra mamo, to znaczy, że nocka już się skończyła, WSTAWAMY! Wykrzykuje mój bohater i błyskawicznie przystępuje do budowy jakiejś bardzo ważnej konstrukcji z klocków, której nie zdążył dokończyć przed snem.
I tym sposobem o 5.40 mam już włączoną pralkę, robię tzw. piciu, kanapkę z szynką (tą „kółeczkową”) i mleczko dla młodszego syna, który pewnie za chwilę dołączy do brata. Przy odrobinie szczęścia udaje mi się wyprodukować filiżankę kawy, trzy łyki i jedziemy dalej.
5.50 – nie myliłam się, Bartoszek na równych nogach, zadowolony i wyspany. Mleczko jak znalazł. Pięć minut później już próbuje wybłagać bajkę na telefonie. Tutitu, włącz mi Gosia, proszę, na minutkę.
Akurat, znam tę minutkę w jego wykonaniu. Pobawmy się samochodzikami. Zabawa wre, łóżko w roli trampoliny zawsze się sprawdza. Pięknie się już bawią razem, tak sobie patrzę i myślę z uśmiechem. Nawe poczytałam sobie książkę (alleluja!). I tak udaje nam się spokojnie wytrwać jeszcze pół godziny. W tym czasie tatuś zdążył się wybrać do pracy, ja uruchomiłam zmywarkę, wstawiłam rosół, dziesięć razy byłam na dole (u nas to wszystko rozgrywa się piętrami), czyli za każdym razem 15 schodów w każdą stronę, po drodze zebrałam z grubsza kurtki, których już nie używamy, bo przecież wiosna za pasem. Wyniosłam odkurzacz na górę, zniosłam, bo znowu był potrzebny, zrobiłam śniadanie, odnalazłam zaginioną sówkę, złożyłam pranie, przeczytałam dwa Pomela, wymiękłam, włączyłam bajki…
I w końcu mogłam dokończyć obieranie warzyw do rosołu, zjadłam swoje śniadanie, wzięłam prysznic, nawet przebrałam się z piżamy. Sukces.
Zanim na zegarze pojawiła się 11.30 byliśmy już po dwukrotnym zbieraniu zabawek w całym domu, w tym jednym z oporami. Nie umiem zbierać Gosia. Umiesz, umiesz, patrz jaką jesteś ekstra koparką. Twoje rączki to taka łyżka koparki, która zbiera wszystko do pudła. Udało się, ale przyznam, że byłam na skraju. Raz, dwa, trzy … Dla relaksu rozwieszę pranie, drugie, to z szóstej rano już pięknie schnie na tarasie.
Niby nic, a w południe, kiedy właśnie powinnam popędzić na ważne spotkanie, mijając się w bramie z mężem, mam wrażenie, jakby ten dzień trwał już całą dobę. Chłopcy trochę padli, Bartoszek śpi, Michałek zasypia, będę do dwóch godzin. Dotarłam, zdążyłam usiąść na kawie i chwilę pomyśleć. Niczego szczególnego dzisiaj nie zrobiłam, tak sobie biegam od rana zajmując się pierdołami. Ale czy rzeczywiście to są pierdoły? Po prostu zwyczajnie, spędziłam czas z dziećmi, bawiliśmy się, zajmowaliśmy się domowymi sprawami i to było super. Nie znudziło mi się, sprawiło przyjemność, a chłopcy przy tym tacy szczęśliwi. I tak sobie myślę, że są momenty w życiu, kiedy buduje się domy, sadzi drzewa, zdobywa szczyty, a potem przez jakąś chwilę jest czas na drobiazgi, ulotne chwile, które dopiero razem widziane tworzą obraz szczęścia. I nawet jeśli fizycznie mnie to czasem przerasta, z tyłu głowy słyszę słowa Wojciecha Młynarskiego, nieśmiertelne, zwyczajne: „Róbmy swoje, póki jeszcze ciut się chce…”
-0 Komentarz-