Nie chcę, nie lubię, nie zgadzam się
Uwielbiam dzieci, moje własne kocham ponad życie, lubię się z nimi bawić, wygłupiać, a przede wszystkim rozmawiać. I tak bardzo im czasem zazdroszczę…
Nie dzieciństwa, bo ja tez miałam fajne, nie zabawek, które wtedy nie były tak kolorowe, nie wielkiego świata, który teraz stoi przed wszystkimi otworem, a trzydzieści lat temu był w większości przypadków rzeczywistością z obrazka. Nie. Zazdroszczę im prostolinijnej szczerości, bezkompromisowego podejścia do rzeczywistości, jasnego oddzielenia TAK od NIE. Zazdroszczę i tęsknię za tym. Każdy z nas gdzieś to miał w sobie dawno temu, takie wrodzone i klarowne określenie tego co lubię od tego czego nie chcę i na co się nie godzę. Przedszkole, szkoła, jedna, druga, trzecia, stopniowo rozbudowały w nas coś co się określa jako „umiejętności społeczne”, czyli zablokowały, zamknęły, zsocjalizowały to JA. I teraz co? Majątek wydajemy na hiper szkolenia, warsztaty i coachingi i na nowo uczymy się tego samego, ale pod profesjonalnie brzmiącą nazwą – asertywność.
Powodzenia. Okazji do treningu nowo nabytych umiejętności przecież nie brakuje. Praca, rodzinne spotkania, świąteczne odwiedziny cioć, wujków, wszystko wiedzących, lepiej wiedzących, bardziej doświadczonych albo po prostu przekonanych o własnej nieomylności.
Czy lekarza rodzinnego- pediatrę, który zamiast przyjmować małych pacjentów oczekujących przed gabinetem, plotkuje przez kilkanaście minut w pokoju pielęgniarek, można poprosić o powrót do pracy i zajęcie się dziećmi? Można, a nawet trzeba. Grzecznie, ale stanowczo. Ryzykuje się co prawda odmową wypisania L4 na dziecko. No chyba, że wówczas nadal pozostanie się asertywnym i poprosi tę samą panią doktor o wypisanie tej odmowy na piśmie. Oczywiście wszystko z uśmiechem i bez jakiegokolwiek cienia agresji słownej. Zyskać można wtedy miano „czepiającej się baby” i zołzy, ale trudno, dobro dziecka ważniejsze.
Czy cioci, która przy świątecznym stole próbuje za wszelką cenę (dla „zabawy”) nalać dziecku sok do kieliszka po winie, można powiedzieć, że sobie tego nie życzymy? Można, ciocia (jeśli naprawdę życzliwa) nie obrazi się o brak zrozumienia dla jej żartu i z pewnością szybko znajdzie inne sposoby zabawienia naszych „niegrzecznych” dzieci, które „na głowę wam wchodzą”.
Rodzice czasem pytają: jak nauczyć dziecko asertywności? Ja jako mama zapytam – a po co uczyć? Wystarczy nie zabić tej, którą ma wrodzoną, słuchać co do nas mówi, tłumaczyć i wspierać.
Kilkanaście miesięcy temu zaczęliśmy przygodę z dentystą. Pacjent oporny, więc dobrą chwilę trwało zanim udało się panu doktorowi zaleczyć pierwszy ząb. Potem były lepsze chwile, ale bardzo szybko nasze wizyty stały się wręcz daremne. Mimo wysiłków ze strony gabinetu i moich efekt był marny. Zaczęłam się już nawet tą sytuacją denerwować i na myśl przyszły mi rozwiązania z gatunku „to może przytrzymamy jednak Misia chwilę, pan doktor poboruje co trzeba i będzie po sprawie”. Na szczęście tego rodzaju pomysły jak szybko mi wpadły do głowy tak szybko z niej wyleciały. Postanowiłam … porozmawiać na ten temat z synem.
– Michałku (lat 3), dlaczego nie pozwalasz panu doktorowi leczyć ci ząbków?
– Bo nie lubię – odpowiedział.
– Ale czego nie lubisz synku – dopytywałam
– Pana dentysty – padła szybka odpowiedź.
I tutaj mnie oświeciło. W gruncie rzeczy mnie też pan doktor jakoś drażnił, a jego brak pomysłu na nawiązanie kontaktu z pacjentem wręcz denerwował. I mimo to sama od razu nie wpadłam na najprostsze rozwiązanie – zmienić lekarza. I tutaj na pomoc znowu przyszedł sam zainteresowany.
– A dlaczego go nie lubisz Michałku?
– Bo ja nie chcę pana dentysty tylko panią – usłyszałam.
– I do pani będziesz chodził i pozwolisz sobie leczyć ząbki?
– Tak, pozwolę. Chcę do pani.
Od jesieni chodzimy do pani doktor, obecnie znakomitej przyjaciółki Michałka, pani Agaty, która ma piękne oczy – jak powiedział sam najbardziej zainteresowany z kolorowymi plombami w ząbkach.
Dla mnie to była lekcja, że warto słuchać swoich dzieci. Cieszę się z jego sukcesu, cieszę się, że potrafił jasno powiedzieć co mu się podoba, a co nie. I trochę jestem dumna z siebie, że mu uwierzyłam. I tym bardziej zazdroszczę Michałkowi, Bartoszkowi i wszystkim dzieciom, że sama nie zawsze i nie do końca potrafię jasno i odważnie powiedzieć NIE. Zachęcam do dyskretnej obserwacji jak wspaniale nasze dzieci radzą sobie z tymi sytuacjami, które wymagają jasnego opowiedzenia się po jednej czy drugiej stronie, bez zadęcia, naturalnie. Nie chcę, nie lubię, nie zgadzam się. Ale też lubię, podoba mi się, moim zdaniem.
Lubię, kiedy dzieci się śmieją.
Podoba mi się, kiedy rodzice potrafią się bawić z dziećmi.
Moim zdaniem nie ma niegrzecznych dzieci.
A wy? Co o tym myślicie?
Fot. Magdalena Łukasik
-0 Komentarz-