Dzikie plaże, czyli Bałtyk na wiosnę
Wakacje nad Bałtykiem czy w górach? – spór, którego rozwiązania nie należy się raczej spodziewać, zdania zawsze będą podzielone. I dobrze, bo dwukrotnie większej liczby turystów w trakcie wakacji polskie morze już by pewnie nie zniosło. Ale za to o każdej innej porze roku – tak, ruszajcie nad Bałtyk! Zwłaszcza, kiedy nie musicie się jeszcze (lub już) stresować obowiązkami szkolnymi dzieci. Czekają puste plaże, tańsze noclegi i cisza, przerywana jedynie wiatrem i szumem morza.
Sama oczywiście najlepiej znam polskie morze w jego letniej odsłonie, spędzałam nad nim wszystkie wakacje w dzieciństwie, a i potem niejednokrotnie wpadałam tam ze znajomymi, potem mężem i dziećmi. W zimie byłam nad Bałtykiem tylko raz, dawno temu. Było uroczo. Ale…
Z Trójmiasta do Rewy dwa kroki
To „ale” się zmieniło tak samo jak zmieniła się infrastruktura na Pomorzu. Tym razem postanowiliśmy wybrać się nad morze wczesną wiosną. Nie mieliśmy żadnych oczekiwań co do pogody, bo o tej porze roku każdy promień słońca jest na wagę złota. Uznaliśmy, że szukamy miejsca noclegowego w pobliżu Trójmiasta (kwestia szybkiego dojazdu samochodem z Krakowa) i z basenem (bo nasi chłopcy to prawdziwi miłośnicy pływania). W ten sposób trafiłam na Rewę – małą miejscowość, której wcześniej nie znałam w pobliżu Gdyni. Uwiodła mnie charakterystyczną mierzeją uroczo zalewaną wodami Zatoki Puckiej, a w lecie służącą za ciekawą plażę. Chłopcy uznali, że to taki mini Hel. No, coś w tym jest.)


Latem jest tu zapewne głośno i tłoczno, bo okolica atrakcyjna, jeszcze trochę dzika, a przy tym popularna wśród kitesurfingowców. W marcu – cisza, zamknięte budki z lodami, otwarte pojedyncze sklepy i kameralna atmosfera w hotelu.
Hotel Skipper – warto polecić
www.hotelskipper.pl – na ten adres trafiliśmy po prostu przez Internet. Nowy, fajny, nieduży hotel, aż miło w nim się budzić, bo znajduje się zaledwie kilkanaście metrów od plaży, w zasadzie u wylotu Mierzei Rewskiej. I wygląda naprawdę tak jak w swoich internetowych ofertach. Nie jest może najtańszy, ale poza wysokim sezonem da się przeżyć (zgodnie z zasadą mojej koleżanki: oszczędzamy na wakacje, na wakacjach nie oszczędzamy). Poza tym, dzieci do szóstego roku życia nie płacą. Hotel serwuje naprawdę pyszne i urozmaicone posiłki, każdy niejadek znajdzie coś dla siebie. Jako ciekawostkę warto odnotować miody z lokalnej pasieki, których można kosztować w ramach śniadań, a potem kupić wybrany smak (kilkanaście złotych za słoik to naprawdę dobra cena), polecamy miód z pistacjami. Jest basen z widokiem na plażę i morze, spa, sauny, łaźnie. Wszystko czyściutkie i pachnące. Tym jednak co najbardziej nas uwiodło w hotelu są ludzie, pracownicy, obsługa – normalni, uśmiechnięci, życzliwi. Nikomu nie przeszkadzają biegające dzieci, piasek wnoszony na butach czy rozrzucone kulki w Sali zabaw. Wiecie o czym mówię, nie raz zapewne spotkaliście się z miejscami, które reklamują się jako przyjazne dzieciom, a jednocześnie narzucają rygor, w ramach którego dzieci powinny poruszać się po obiekcie w pozycji musztrowej. Takim miejscom mówimy nie. W Skipperze dzieci są naprawdę mile widziane, a obiekt jest przygotowany na ich obecność.
Hotel ma windy, szerokie korytarze i wystarczająco duże pokoje, aby poruszać po nich wózkami, wstawić dodatkowe łóżeczko (które zapewniają) czy inne atrybuty małych podróżników. Nie ma też problemu z parkingiem (hotelowy) i przejazdem do Trójmiasta (Rewa wchodzi w skład aglomeracji, więc można skorzystać ze zwykłych autobusów miejskich).



Trójmiasto z dziećmi
Nasz plan zakładał wizytę w Gdańsku w Europejskim Centrum Solidarności, Muzeum II Wojny Światowej i spacer po centrum miasta. Z naszymi maluchami to i tak dosyć ambitne założenia. Na szczęście, ku zaskoczeniu nas rodziców, są już takie instytucje, które przygotowują się na Klienta jakim jest rodzina z dziećmi. W ECS istnieje na przykład coś pod nazwą Wydział Zabaw, czyli nic innego jak wewnętrzny plac zabawa dla dzieci, ze zjeżdżalniami, kulkami, labiryntami, w którym na czas zwiedzania można zostawić dzieci (będąc cały czas w kontakcie z animatorami) za niewielką opłatą. Super sprawa, sprawdza się całkowicie. Domyślam się, że najfajniej dla dzieci jest właśnie na wiosnę, nie ma tam tłoku i zamieszania. Nasi chłopcy poprosili o kontakt z rodzicami dopiero po prawie dwóch godzinach zabawy (na całość wystawy liczy się maksymalnie trzy godziny).
Muzeum II Wojny Światowej ma z kolei przygotowaną krótką wystawę dla dzieci, w ramach której prezentowany jest świat rodzeństwa z Warszawy, które z powodu wojny nie może iść do szkoły we wrześniu 1939 roku. Przechodząc z Sali do Sali widzimy ich rodzinne mieszkanie i zmiany w nim zachodzące w trakcie wojny. Nie jest to zbyt brutalne dla przedszkolaków, opowieść jest – można powiedzieć – obrazkowa. Przejście przez tę ekspozycję zajmuje maksymalnie 30minut. Jeden z rodziców musi być z dziećmi, drugi w tym czasie zwiedza muzeum. Wystawy stałej dla małych dzieci raczej nie polecamy, to za wcześnie, za mocno, za brutalnie.
Oczywiście nie obeszło się bez odwiedzenia sklepiku muzealnego, z którego wyszliśmy z figurką żołnierzyka spod Monte Cassino. Bartoszek najbardziej zapamiętał spotkanie z żołnierzami USA, spotkanymi w holu muzeum (nie wiedzieć czemu każdy napotkany żołnierz od razu potrafi wyłuskać z tłumu tego małego miłośnika wojska), którzy obdarowali go flagą, porozmawiali, przybili klasyczną „piątkę”. Na razie takie wspomnienie z tego miejsca moim zdaniem wystarczy. Starsze dzieci chętnie też pewnie skorzystają ze stanowisk wirtualnej rzeczywistości, gdzie można w bardzo wiarygodny sposób obejrzeć port z 39go roku. Robi wrażenie.
Po tej dawce zwiedzania nie obeszło się oczywiście bez słynnej złotej karuzeli z konikami i koła młyńskiego z piękną panoramą miasta. Zgłodnieliśmy. I tu znowu przypadkiem (bodajże na ulicy Krowiej) znaleźliśmy pierogarnię Stary Młyn. Świetne pierogi, przemiła obsługa, kącik zabaw dla dzieci. Polecamy, sprawdźcie jak będzie w Gdańsku. Pierogi z cielęciną i migdałami, podane z sosem z żurawiny – przepyszne, ale ponoć są dostępne tylko w karcie zimowej, więc pozostaje spróbować za rok.


Hel na Helu
Kilka lat temu, podczas tradycyjnego sierpniowego pobytu nad morzem próbowaliśmy wejść do fokarium, bez skutku. Tłumy i ogromna kolejka skutecznie nas zniechęciły. Wczesną wiosną fokarium jest po prostu puste. Karmieniu fok towarzyszyliśmy wspólnie z około dziesięcioma innymi osobami. Dzieci zachwycone, był czas na zadawanie pytań opiekunom, spokojnie oglądanie i pamiątkowe zdjęcia. Polecamy. Hel w ogóle jest niezwykle urokliwy i nawet o tej porze roku wydaje mi się być wycinkiem innego klimatu i pejzażu w Polsce. Nawet – w moich oczach – morze ma tam inny kolor. Mogę być nieobiektywna, bo generalnie kocham Bałtyk, polskie plaże, ten zapach i klimat, ale namawiam. Wstęp jedyne 5 zł.
Będąc w Helu nie można nie odwiedzić jeszcze dwóch miejsc – restauracji Maszoperia i kawiarni Słoneczna. Dwa kultowe miejsca. Restauracja, zlokalizowana w najstarszym domu rybackim w Helu, klimatyczna, rodzinna, niepowtarzalna. Zjedliśmy zupę rybną i pysznego dorsza. A w tle muzyka z delikatnymi balladami i shantami. Pełen relaks.
Po dalszym spacerze musieliśmy wpaść gdzieś na gofry. Przyznam, że nie znaliśmy wcześniej kawiarni Słonecznej (która jak się okazuje jest najsłynniejszym takim lokalem w Helu), goszczącej standardowo pierwsze damy Polski i ich gości, którzy wspólnie z nimi odpoczywają w rządowej rezydencji w Juracie. Taka ciekawostka. Kawiarnię prowadzi „Pierwsza Dama Helu”, która od lat własnoręcznie piecze sprzedawane tam ciasta, produkuje lody i gofry. I to czuć, te produkty są smaczne, domowe i z duszą. Kawiarnia wyglądem nie przypomina najmodniejszych obecnie lokali, jej wystrój i wyposażenie to swoisty powrót do przeszłości, ale chyba i na tym polega jej fenomen. A ponieważ o tej porze roku byliśmy jedynymi klientami, właścicielka znalazła czas, aby usiąść z nami, opowiedzieć o swoich gościach i historii Helu. Świetna przygoda. Wyjechaliśmy z Helu co prawda z deszczem (i nowymi łopatkami do piasku), ale za to przeszczęśliwi. Piękne miejsce z pięknymi ludźmi. Dopiero przy tym pobycie dowiedziałam się na przykład dlaczego drzwi domów rybackich są dwuczęściowe i można je otwierać niezależnie – górę lub dół. Jeśli też chcecie wiedzieć, jedźcie tam. W Maszoperii mają na to swoją teorię ;).
Można powiedzieć, że dzięki temu wyjazdowi odkryliśmy Bałtyk na nowo. „Wiesz mamo – powiedział w drodze powrotnej Michał – właśnie tak sobie wyobrażałem te nasze wiosenne wakacje. Było super.” Nic dodać, nic ująć. Ruszajcie i odpoczywajcie.

Jeśli lubisz rodzinne podróże to zapraszam do grupy na Facebooku Mali Siłacze na szlaku. Razem raźniej wędrować!
https://www.facebook.com/groups/2027941980587769/
-2 komentarze-
Ja uwielbiam polskie morze. Pewnie dlatego, że na co dzień mieszkam w górach. Ale jeśli tylko mogę pakuję chłopaków do samochodu i jedziemy na drugi koniec Polski napawać się widokami
Bałtyk ma wielki urok:)