O przekraczaniu granic. Własnych.
Po co są normy? Po to żeby ułatwić nam życie. Zapewniają bezpieczeństwo, wskazują jak poruszać się w świecie. Takie jest założenie. Z reguły odnajduję się w otoczeniu i umiem poruszać w ramach wyznaczonych granic. Ale co robić kiedy sami zaczynamy sobie w głowie ustawiać bariery? W życiu są realne problemy i przeszkody. Na część z nich nie mamy żadnego wpływu, ale w wielu aspektach możemy działać, wziąć sprawy w swoje ręce.
Z dzieckiem niepełnosprawnym ciągle przekraczamy granice. Co można, co jest bezpieczne, co wygodne, czy mamy siłę – takie pytania zadajemy sobie codziennie. Często odpowiedź negatywna dotyczy najprostszych codziennych czynności jak jedzenie czy wyjście na spacer. Zastanawiamy się nad wieloma z pozoru naturalnymi aktywnościami. Wyjście do znajomych bywa wyzwaniem, ponieważ kłębią nam się w głowie pytania „czy nie będzie tam za głośno, za gorąco, za ciasno, za dużo dzieci i może jakieś kaszlące akurat w kierunku mojego dziecka?”. Każdego dnia coś nam mówi „zastanów się dobrze, nie rób tego, jest dobrze tak jak jest, nie przesadzaj, nie zmęcz go, po co mu to, po co ci to, po co wam to”. Wszystko dla bezpieczeństwa Jaśka i naszego. Ile można tak żyć? Uważać wszędzie na wszystko. Cały czas przesuwamy granice. One są i zawsze będą, ale czasem mogą być trochę dalej. Jeszcze mamy przestrzeń.
Do podsumowań skłaniają mnie wakacje. Patrzę gdzie jesteśmy teraz, a gdzie byliśmy rok temu. Pierwsze wakacje z Jasiem to kilka godzin od domu. Żeby szybko wrócić jak coś się będzie działo. Kolejne wyjazdy to też góry. Wysowa, bo tam lekarz i apteka i wciąż blisko do domu. Po kilku latach decyzja – polskie morze. Pociągiem. Autem nie ma szans. Jasiek tyle nie da rady w pozycji siedzącej. Na miejscu lekarz, w pobliżu apteki. A w tym roku znowu jesteśmy dalej. Dalej fizycznie i mentalnie. Polskie morze, podróż samochodem, kąpiele w Bałtyku, spacery w Upsee po lesie. Mamy przestrzeń. Nieoczekiwane może wydarzyć się w każdym miejscu i czasie. Nie mogę czekać na najgorsze i tkwić w jednym punkcie.
Tym sposobem podróżujemy rodzinnie. Oczywiście dostosowujemy pod Jasia godziny podróży, zwiedzamy całą lub połową rodziny w zależności od samopoczucia Jaśka. Najważniejsze, że się odważyliśmy i wiemy, że się da. Jest ciężej niż ze zdrowymi dziećmi. Zdecydowanie jest mniej normalnie. Miewamy chwile zwątpienia, ale kiedy Jasiek z wielką radością reaguje na konie, spacer w lesie, szum morza czy piasek pod stopami to wszystko nabiera sensu. On doświadcza i czuje. Ma dzieciństwo. Najbardziej normalne z nienormalnych, jakie możemy mu zapewnić. Nie jest dodatkiem, ciężarem, balastem, smutkiem, troską i zmartwieniem. Jest naszym synkiem. Ma swoje potrzeby i radości. I tych radości chcemy dostarczyć mu jak najwięcej.
Plany na kolejny sezon już powstają. Zobaczymy co nam się uda. Więcej, dalej, mocniej, szybciej. Prawdziwiej.
-11 komentarzy-
Fantastycznie, że mądrze i świadomie przesuwacie te granice, często trzeba zdać się na intuicję, ale jak wiele na tym się zyskuje. 🙂
Intuicja faktycznie odgrywa tu ogromną rolę.
Ja chociaż mam zdrowe dziecko też powoli zwiększam nasze możliwości. Nad morze mamy daleko, więc w tym roku wybraliśmy się w góry.
Ważne żeby iść do przodu:)
Fajnie sie tego czytalo. Mega motywujace 😉
Zostanę z Wami na dłużej. Przeczytałam z ogromną przyjemnością.
Rozgość się?
Pięknie się Was czyta i ogląda 🙂 Bardzo rozważne i świadome podejście.
Dziękujemy ?
Jak zawsze pełna optymizmu, silna i uczuciowa, Jasiek ma niesamowite sczcczęście mając tak wspanłych rodziców. Jesteście wzorem do naśladowania. Życzę wytrwałości i nie bójcie się iść do przodu bo jak powiedział kiedyś Mark Twain
„ Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś niż tego co zrobiłeś. Więc odwiąż liny , opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij , odkrywaj „.
I zabierz w tą podróż waszego kochanego synka.
Dzięki za piękne słowa! Przystań będę opuszczać, obiecuję?