Światowy Dzień Wiedzy o Autyzmie
Przekonanie, że rzeczywistość jest taka, jaką my ją widzimy, to prosta droga do nietolerancji i zamykania się na innych. Rzeczywistość jest taka, jaka jest. A widzimy ją taką, jaką my jesteśmy.
Kuba, lat 10 i pół. Cechy charakterystyczne: ciemne włosy, bardzo ciemnobrązowe oczy, delikatne piegi (latem ich przybywa); wysoki, szczupły, radosny; kocha ptaki (rozpoznaje je po śpiewie; idąc po parku nie słyszy po prostu świergoty – słyszy zięby, szczygły, kowaliki, dzięcioły duże i zielone, itp.) i owady, tramwaje, pociągi i samochody. Gdy dorośnie chce mieć prawo jazdy. Pamięta numery rejestracyjne samochodów wszystkich rodziców dzieci z całej swojej szkoły. Jest czarującym, delikatnym i empatycznym chłopcem. Ma autyzm. Nie lubi hałasu suszarki, wiertarki, miksera. Nie lubi nagłych zmian planów. Chce być pierwszy (pierwszy iść po schodach, pierwszy na spacerze, pierwszy przechodzić przez drzwi). Ma swoje miejsce przy stole i nie lubi go zmieniać. Ot, siła przyzwyczajeń. W ten sposób porządkuje sobie świat, który pewnie jest dla niego nieskończonym chaosem informacji.
Jak wygląda życie z autyzmem? Z naszej perspektywy – pewnie podobnie jak z każdym innym dziesięciolatkiem. Każdy ma swoje bunty, radości, smutki, przyzwyczajenia. U Kuby trudność od zawsze polegała na komunikacji. Mówi świetnie (i bardzo dużo), ale też nie wszystko rozumie. Za to szybko się uczy. Gdy czegoś nie rozumie, pyta, co to znaczy i czy to przypadkiem nie jest metafora…
Czytam szkolną opinię o Kubie – koleżeński, stara się przestrzegać reguł, lubi pomagać. Nie lubi uzupełniać zeszytu ćwiczeń z angielskiego. Pytanie– dlaczego miałby lubić? Każdy z nas czegoś nie lubi. Ja na przykład nienawidziłam rysowania szlaczków. Ważne, że w końcu robi to, co należy do jego obowiązków.
Oczywiście, autyzm Kuby sprawia, że życie bywa trudne. Na przykład, kiedy zamawiamy obiad i proszę o nienakładanie na talerz warzyw, a kucharz postanawia choć trochę przystroić talerz kwiatuszkiem z marchewki. Afera murowana. Ale mija po 30 sekundach. Niestety, następnie kelnerka przynosi wodę. W szklance. Z CYTRYNĄ. Katastrofa. Ot, życie rodzica. Kiedyś moja mądra znajoma (gdy jeszcze nie miałam swoich dzieci) powiedziała: Wiesz, bycie rodzicem to sztuka ciągłych kompromisów. Intuicyjnie wiem, kiedy płacz jest tylko złością na chwilową niesprawiedliwość wszechświata, a kiedy prawdziwą tragedią i trzeba wytoczyć ciężkie działa, by najpierw ugasić żal do świata, a potem spokojnie już wyjaśnić, że to po prostu suszarka do rąk i ten pan z brodą nie mógł wrócić do stolika w restauracji z mokrymi dłońmi… Kuba słucha i chce rozumieć. Woli się uśmiechać niż być wściekły. Chyba mi ufa po prostu.
Jeśli stworzymy jako społeczeństwo środowisko, w którym będziemy sobie ufać wzajemnie, różnice nie będą stanowić dla nas przeszkód. Może nawet wydadzą nam się atrakcyjne. W gruncie rzeczy, jakie to ma znaczenie, że każdą nowo poznaną osobę Kuba informuje: „Mam już prawie 11 lat. Przed chwilą widziałem Toyotę Prius, taką, jaką będę miał, gdy skończę 18 lat”. To jest mój test na otwartość. Gdy po chwili konsternacji dorosły pyta: „Tak, a jaki kolor?”, oznacza to: test zaliczony na 6. W gruncie rzeczy, kto powiedział, że musimy rozpoczynać nową znajomość od tradycyjnego: „Jaka piękna dziś pogoda”?
Bądźmy otwarci na inność. Może odkryjemy tę część rzeczywistości, której wcześniej nie dostrzegaliśmy. Może nauczymy się czegoś o sobie. Spójrzmy na świat z innej perspektywy. Przekonanie, że rzeczywistość jest taka, jaką my ją widzimy, to prosta droga do nietolerancji i zamykania się na innych. Rzeczywistość jest taka, jaka jest. A widzimy ją taką, jaką my jesteśmy.
-0 Komentarz-