Spieszmy się kochać ludzi
Sto lat w zdrowiu – takie i podobne życzenia składamy swoim bliskim i przyjaciołom przy większości okazji. Jednym się spełniają, innym nie, ale cokolwiek by na ten temat nie myśleć, nawet i sto lat kiedyś przemija. Ludzie przychodzą na świat i odchodzą. Umierają. Taka kolej rzeczy. My dorośli jakoś sobie z tym radzimy, przeżywamy, ale przyjmujemy do wiadomości.
A jak dzieciom mówić o śmierci? Jak zakomunikować i wytłumaczyć odejście bliskiej osoby? Czy zabrać na pogrzeb? Te pytania – nie ukrywam – czasem mnie nachodzą, chociaż na szczęście na razie nie musiałam ich wiązać z rzeczywistością. Oby jak najdłużej.
Mimo, że pewnie brzmi to okrutnie, pomaga doświadczenie innych osób, które same chorują, bądź straciły kogoś z najbliższych. Zajrzałam tylko na blog Chustki – młodej kobiety, chorej na nowotwór. To blog o odchodzeniu, o przygotowaniu do tego faktu rodziny. Chustka to także tytułowa bohaterka filmu „Joanna” Anety Kopacz, nominowanego skądinąd do Oskara. Ja akurat nie czuję się jeszcze gotowa do jego obejrzenia w całości, nie teraz, ale to z pewnością niewiarygodnie dobry i potrzebny dokument.
Tymczasem jednak, myśląc o temacie śmierci, poprosiłam o rozmowę Panią Annę Zborowską – psychologa hospicyjnego, pracującą w Krakowskim Hospicjum dla Dzieci im. ks. Józefa Tischnera.
Radzi, aby w momencie śmierci bliskiej osoby i konieczności rozmowy na ten temat z dzieckiem zaufać trochę naszej rodzicielskiej intuicji. Najlepiej, jeśli dziecko samo nas o to zapyta. Nasze zadanie – jak podkreśla Pani Anna Zborowska – to dać dziecku wsparcie emocjonalne, wyjaśnić odejście bliskiej osoby na poziomie konkretnym (np. „Ciocia była chora, przestało jej bić serduszko, jest w innym, lepszym świecie, nic jej już nie boli”), bo to pozwala zrozumieć nieodwracalność tego procesu. Małe dzieci, poniżej 5-6 roku życia nie rozumieją bowiem, że są zdarzenia, których już nie da się odmienić. Nigdy nie zapomnę, jak trzyletni syn znajomych, kilka dni po pogrzebie swojego taty chciał za wszelką cenę jechać z mamą kupić drabinę, aby – jak się okazało – przystawić ją do nieba i uratować zmarłego.
„Rozmowa o śmierci i jej znaczeniu może być też okazją do zrobienia małego drzewa genealogicznego, które pozwoli wytłumaczyć, że ludzie przychodzą i odchodzą z tego świata. Warto tutaj skorzystać z wyobraźni dziecka” – mówi Anna Zborowska. Zachęca również do wspólnego przeglądania albumów ze zdjęciami, co też pomaga zachować pozytywne wspomnienia o osobie zmarłej. To moment, w którym powinniśmy zbudować odpowiednią narrację dotyczącą tej osoby.
Spacerując 1 listopada po cmentarzach warto odpowiadać dzieciom na pytania związane z osobami pochowanymi, tak normalnie, bez kłamstw i omijania niektórych tematów szerokim łukiem. Prędzej czy później staniemy przed dylematem czy zabrać dziecko na pogrzeb kogoś bliskiego. Co wtedy? Tutaj również poprosiłam o radę Panią Zborowską, która podkreśliła przede wszystkim, żeby wskazać dziecku, iż pogrzeb to forma pożegnania zmarłego, którą każdy z nas przeżywa inaczej. Jeśli chcielibyśmy zabrać dziecko na pogrzeb na pewno należy mu wcześniej wyjaśnić jak to będzie wyglądać, że będzie uroczystość, msza, trumna lub urna, że niektórzy mogą płakać. Mając na myśli uroczystość religijną warto opowiedzieć o przejściu do nowego życia, do Nieba. Jeżeli dziecko zadaje pytania, dobrze dopytywać co rozumie przez konkretne słowa, które wypowiada i ewentualnie wyjaśniać. Opowieść o pogrzebie może mieć też wymiar kulturowy, społeczny. To moment na obserwację reakcji dziecka. „Jeśli pojawia się lęk – zaznacza Pani Zborowska – nie należy tematu forsować”. Ale czasem udział w pogrzebie to także dla dziecka okazja do dobrego pożegnania bliskiej osoby. Ważne, aby dziecko zapamiętało tę osobę jako żyjącą, zatem absolutnie odpadają np. rytuały związane z pożegnaniem zmarłego w otwartej trumnie. Tutaj znowu pojawia się aspekt naszej rodzicielskiej intuicji i rozsądku.
Kiedy zamierzałam napisać ten tekst zatytułowałam go „Przemijanie”, bo gdzieś w duszy – jak zapewne większość z nas – nie lubię słowa śmierć. Eufemizmy dają mi poczucie pozornego bezpieczeństwa. Po rozmowie z Panią Anną Zborowską zrozumiałam, że to błąd. Rzeczy – zwłaszcza ważne – należy nazywać po imieniu. Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko … umierają.
Fot. Ewa Natkaniec
-0 Komentarz-