Jestem sobie przedszkolakiem
Z lekkim opóźnieniem, ale lepiej późno niż wcale, zorientowałam się, że moje młodsze dziecko przeżyło właśnie w tym miesiącu najważniejszy dzień w swoim życiu – zostało przedszkolakiem.
Nie chcieliśmy z tego robić wydarzenia, pierwsze dni w przedszkolu upłynęły bez dodatkowych emocji z naszej strony, chociaż pewnie w całym przebiegu sytuacji pomógł nam fakt, że syn od dawna był tym miejscem zainteresowany i wiedział, że jego starszy brat też tam jest.
Ma swoją szafkę, szczoteczkę, leżaczek, pierwsze znajomości i pierwsze wystawy prac z gatunku gryzmołki. Jest szczęśliwy, chociaż najmłodszy w grupie – dwa lata i trzy miesiące.
Po kilku tygodniach zdałam sobie sprawę, że chyba jak zwykle to my rodzice baliśmy się tego ważnego wydarzenia bardziej niż sam zainteresowany. Nowa grupa społeczna wciąga, dzieli się swoimi zaletami i nic tylko się cieszyć. Wadami też. Pojawiły się na przykład nowe słowa, na które staramy się nie zwracać uwagi i tylko dzielnie sugerujemy zastępowanie ich „mamma mia, herbu zielona pietruszka”. Jest i katar, niby oczywisty o tej porze roku, ale jednak jakiś inny, przedszkolny.
Pozostaje jeden dylemat – to małe przedszkole, ma tylko dwie grupy, jest zatem kameralnie, ale zarazem łączy dzieci w różnym wieku. Obaj synowie są w tej samej grupie maluszków. Czy wpłynie to na zachowanie starszego syna? A jeśli tak, to w jaki sposób? Na razie wiemy jedno – musimy teraz zwracać szczególną uwagę na każdego z nich, tak aby czuli się obaj najważniejsi na świecie. Każdego motywować inaczej, tak aby starszy syn nadal pięknie się rozwijał i coraz bardziej usamodzielniał, młodszy zaś uczył zachowań społecznych i zyskiwał nowe umiejętności.
Wiem, że czasem tęsknią za swoimi domowymi zabawkami, domem i rowerkami, ale to też jest przecież dobre i wskazane. Potem wracają po południu do domu i z wielką radością się na nie rzucają. I nucą mi w samochodzie
„Jestem sobie przedszkolakiem, nie grymaszę i nie płaczę, na bębenku sobie gram, ram-tam-tam, ram-tam-tam”.
-0 Komentarz-