Zwyczajność niezwyczajna
Spacer, obiad w restauracji czy wizyta u fryzjera to wydarzenia zwykłe, powszechne. Wyjściu czasem towarzyszy zamieszanie, wizyta niekiedy przebiega bardziej lub mniej burzliwie. Dla rodziców dzieci niepełnosprawnych często zaaranżowanie takich sytuacji i zakończenie ich satysfakcją jest wielkim wyczynem.
Wyjście na spacer z dzieckiem niepełnosprawnym (ulubiona pora roku to ofkors zima!) to wyprawa. Spakowanie plecaczka z pieluchą albo kilkoma, jakieś picie, strzykawka, leki na wszelki wypadek to dopiero początek. Potem ubieranie. To jak ubieranie niemowlaka (w naszym przypadku już 6-letniego). Kilka warstw, coby nie zawiało, aby nogi nie zamarzły, pampersik świeży, ortezki i buciki a na koniec kurteczka. A potem sprint i ubranie się samemu. A w tym czasie zdarza się bunt i jedzenie ląduje na kurteczce albo akurat pieluszka zostaje przesikana kompletnie. Potwierdzam, zdarzało się tak i owszem. Ale jak już wyjdziemy, wygodnie usadzimy w wózku i zapniemy to jaka satysfakcja! I możemy iść gdziekolwiek. Udało się, daliśmy radę wyjść i spacerujemy. Jest sukces i radość. Dla rodziców 6 latków zwykła rzecz. Dziecko się samo już w miarę ubiera i fruuu na spacer. Dla nas to bardziej skomplikowane. Większe wydarzenie.
Obiad w restauracji w naszym przypadku to najpierw wybranie miejsca. Wejście na tyle szerokie żeby zmieścił się wózek, najlepiej bez schodów i schodków. Stolik przy którym rzeczony wózek postawić możemy spokojnie a w razie potrzeby postawić gdzieś z boku żeby nam i innym nie zawadzał. Temperatura – nie za ciepło, bez przeciągów. Fajnie jakby za głośno nie było. Idealnie żeby między stolikami było szeroko i ogólnie przestronnie. Przestrzeni przyjaznej sensorycznie szukamy. I wiecie jaka radość jak jeszcze jedzenie jest dobre?
Jeszcze do niedawna strzygłam Jasia samodzielnie. Fryzura na mnicha dopracowana do precyzji. Złośliwi się śmiali, ale to źli ludzie byli. Talent w rękach mam i tyle. Postanowiłam się przełamać i oddać syna w ręce profesjonalistów. Pierwsza wizyta u fryzjera – pani trzęsły się ręce. Druga wizyta u fryzjera – inna pani płakała i mnie przepraszała. Trzecia wizyta u fryzjera – normalna. Jakoś tak dziwnie. To mówię, że Jaś jest spokojny. Pani, że ok. Że tylko troszkę się ślini dodaję. Pani na to, że przecież do prania da ten fartuszek zaraz. A jak będzie się ruszał to tylko troszkę, uspokajam (w sumie nie wiem kogo uspokajałam). Pani odpowiada, że dużo dzieci do niej przychodzi więc nie ma żadnego problemu. Zero zdziwienia, zaniepokojenia, zdenerwowania czy stresu. Ta normalność mnie zachwyciła. To że zostaliśmy zwyczajnie przyjęci, potraktowani bez ceregieli i robienia cyrku. To było cudowne. „My tu małych klientów lubimy więc dajemy Jasiowi kartę stałego klienta”. Wizyta dla innych regularna, normalna dla nas też taką się stała.
Im bardziej będziemy się przełamywać, wychodzić do świata i do ludzi tym bardziej Ci ludzie będą otwarci na nas i niepełnosprawność, z którą mamy do czynienia.
-0 Komentarz-