Nudzi mi się
Od urodzenia dzieci mają zaplanowane całe życie. A przynajmniej najbliższe kilka lat. Na początku zastanawiamy się jak wspierać rozwój malucha. Czy dwumiesięczne dziecko skorzysta na wspólnym turlaniu się z innymi dziećmi i ich mamami? Czy roczne dziecko powinno uczyć się już angielskiego? A może zamiast tego robotyka? Za chwilę wybór przedszkola. Samorządowe czy prywatne? Anglojęzyczne czy muzyczne? I czy na pewno wszystkie te zajęcia zapewnią naszemu cudownemu synkowi harmonijny rozwój?
Sama kiedyś miałam takie dylematy. Moje dziecko poszło do żłobka, bo na pewno kontakt z innymi maluchami dużo mu da. Po 5 dniach histerii i płaczów – pobyt w szpitalu z obturacyjnym zapaleniem płuc. Wróciliśmy do instytucji niani. Potem był angielski, zajęcia z Panem Misiem, muzyka i inne różne zajęcia ogólnorozwojowe. Patrząc na to dzisiaj widzę jak nerwowo i niezdrowo podchodziliśmy do „zajęć dodatkowych” dla naszego dziecka. Zastanawialiśmy się czy dobrze odnajduje się w grupie, czy fajnie się bawi? Czy na pewno wszystkie zachowania są ok? Niepokoiliśmy się, że nie chce sam zostawać, że poza domem chce mieć nas przy sobie. I znowu pytania czy to aby na pewno normalne. Że może jednak gdzieś na próbę zostawimy go samego. Na chwilkę uciekniemy. Albo znajdziemy jeszcze jakieś inne zajęcia. Na szczęście zdrowy rozsądek wygrał. I wiem, że dłużej niż wielu innym rówieśnikom zajęło synkowi zostawanie samemu w obcym miejscu, ale nauczyliśmy go tego ze spokojem, nie na siłę.
Od zawsze zapewnialiśmy atrakcje. Jak był mały to nie można było stać w miejscu więc ciągle chodziliśmy i bujaliśmy. Cały czas COŚ musiało się dziać. To było czytanie, gry, wycieczki, spacery, przejażdżka tramwajem, wyjście do znajomych, farbki, liczenie kasztanów i innych guziczków itp., itd. Do tego jeszcze doszły ćwiczenia logopedyczne, zabawy z zakresu integracji sensorycznej, bo akurat tego potrzebował. Ciągła aktywność, ciągły ruch.
Od pewnego czasu wprowadzamy nudę do planu dnia. Totalne nicnierobienie. Nie jest łatwo, ale się nie poddajemy. Czasami padnie w takich chwilach pytanie „ A może chociaż krzyżóweczkę?”. Czasami słyszymy „nudzi mi się, nudzi mi się, nudzi mi się, to jest nudne”. Zaciskamy zęby i nudzimy się chwilę dalej. Kiedyś trzeba się zresetować i wyciszyć. Nie jest to łatwe kiedy wokół nas są same atrakcje i umilacze czasu, ale nie poddawajmy się. Pozwólmy dziecku się ponudzić. Nauczmy, że czasem można nie robić nic. Chociaż przez chwilę.
Fot. Ewa Natkaniec
-2 komentarze-
Nie do końca zgadzam się z tym artykułem. Jest tu mowa o nielicznej grupie bogatych rodziców których stać na angielski dla roczniaka czy inne zajęcia dodatkowe. Żłobek? Każda z nas, która miała dziecko w żłobku i nie do końca miała finanse – lub – jak w moim przypadku – zaufanie do obcej kobiety siedzącej z moim dzieckiem ileś godzin – przeżyła kilka chorób dziecka „żłobkowego” oraz zachwyt jak dużo dziecko nauczyło się podczas kontaktu z innymi dziećmi w takiej właśnie instytucji. Moje dzieci – pomimo faktu, że nie latały od urodzenia na zajęcia dodatkowe – nigdy nie nudziły się – bo nie podsuwałam im dziesięciu zajęć dodatkowych tygodniowo – może jedne zajęcia w muzeum czy gimnastykę/basen – ale podsuwałam im przedmioty, materiały które wyzwalały w nich kreatywność. Umiały bawić się pudłami tekturowymi czy opakowaniem z jajek, stertą kredek, pisaków, nożyczkami, farbami czy kasztanami i liśćmi zebranymi na spacerze. Oprócz tego zawsze miały dużo zwierząt wokół siebie. Efekt? Od małego umiały bawić się same, nigdy nie nudziły się. Nie musimy uczyć się nudy i spędzania czasu w spokoju bo potrafią wyłączyć się, zamknąć w swoim pokoju i w swoim świecie. Nie potrzebują non stop atrakcji.
Witaj, artykuł opisuje moje własne doświadczenia. Pierwszemu dziecku cały czas zapewnialiśmy atrakcje. Nie nauczyliśmy odpoczywać i nudzić się. Teraz to nadrabiamy. Dziękujemy za pierwszy komentarz na blogu:)