Czekoladowy jeż – odkryciem tygodnia
Migdały, biszkopty, jajka, czekolada, duuuużo czekolady. Z drugiej zaś strony okazja do wspólnej zabawy, spędzenia razem czasu, pokazania dziecku, że współpraca pomaga realizować plany i marzenia, a przede wszystkim tworzyć.
Dziecko w kuchni potrafi wiele. My stworzyliśmy wymarzone – jak się okazało – ciasto „czekoladowy jeż”. Przepis wyszukany przez syna w starej, chyba trzydziestoletniej książce kucharskiej wydanej wówczas w formie kolorowego albumu. Nigdy wcześniej sama się w ten przepis nie wczytałam, mimo, że książka sprawdzona i często używana. Sam znalazł i przez kilka dni mnie namawiał, żeby tego „jeża” zrobić.
Był zdeterminowany, przekonujący. Sprawdził składniki, poprosił o dokupienie brakujących, codziennie dopytywał czy już je mamy. Czekał. Zgodnie z przepisem przygotował tarte biszkopty, zmielił migdały (z dodatkiem orzechów włoskich, bo nam zabrakło). Zmiksował masło z żółtkami i cukrem, zrobił pianę z białek. Tylko czekolady sam „nie wykąpał”, bo to kontakt z ogniem i wrzątkiem, tutaj pomogłam.
Wspólnie przygotowaliśmy formę, wyłożyliśmy papierem i wylaliśmy masę. Nastawił piekarnik, a potem bez ruchu siedział przed nim, patrząc czy to już czy jeszcze nie jest gotowe. Jak na prawie sześciolatka to przyznam cierpliwość pierwsza klasa. To co potem, czyli wyjmowanie, studzenie, smarowanie konfiturą, nabijanie słupków migdałowych i polewanie gorącą polewą to już ja. Efekt zrobił wrażenie.
I nie chodzi o to, aby napisać, że mój syn jest wspaniały i piecze ciasta. Wylistowałam to wszystko, aby pokazać jak wiele działań dziecko może zrobić w kuchni samodzielnie. Od pomysłu zaczynając, przez większość prac przygotowawczych, po samo wskazanie przeznaczenia ciasta – „Mamo, to dla dziadka na Dzień Dziadka, na pewno mu będzie smakować”. I smakowało.
Ps. Piękne jest również to, że dzieci nawzajem się inspirują. Nie minęła chwila od kiedy zabraliśmy się z Michałkiem za przygotowanie ciasta, a tymczasem tuż obok Bartosz rozpoczął „gotowanie zupy jeżowej”, takiej na niby, z papryczkami chili, „kłującej jak kolce jeża” – jak sam przyznał. Niech żyje wyobraźnia! A garnki rozrzucone po salonie przecież posprzątamy.
-0 Komentarz-