Ja – mama, najważniejszy widz
Przychodzi ciocia do przedszkola, odbiera chłopca z grupy starszaków i z naprawdę szczerym uśmiechem mówi do niego: „Pawełku, widziałam przez okno jak sobie grasz na pianinie. Lubię patrzeć jak tak grasz. Super. Strasznie się cieszę, że lubisz to przedszkole i możesz sobie tutaj pograć i się bawić”. Fajna ciocia, pomyślałam, miła. Chłopiec oczywiście przywitał się z ciocią, ale nie skakał na jej widok, ani nawet nie zareagował zbytnio na jej przecież bardzo miłe i zachęcające do szerszej rozmowy wypowiedzi. Zapytał tylko: „A gdzie mama? Dlaczego znowu po mnie nie przyszła?”. „Mama jest na basenie, kochanie” – odpowiedziała dziewczyna i mocno go przytuliła. „A będzie w domu, kiedy wrócimy?” – dopytywał chłopiec. Odpowiedź nie była pozytywna, więc jeszcze bardziej smutno zabrał się za ubieranie i wyszli.
Ta z życia wzięta historyjka jakoś mnie poruszyła, bo sama od dłuższego już czasu próbuję na wszelkie sposoby znaleźć czas na fitness czy siłownię. Czy przytoczony basen jest naprawdę ważniejszy od posłuchania mikro koncertu na pianino w wykonaniu własnego dziecka? Popołudniowy trening kosztem wspólnych rowerów lub składania klocków? Czyli płaski brzuch zamiast tryumfu rodzicielstwa – no way, nie wchodzę w to.
„Zobacz mamo jakie rysuję słoneczko. Patrz jak skaczę, biegnę. Gosia, patrz na mnie cały czas” – tak to mniej więcej wygląda u nas. Już nie wystarczy zerkać na poczynania, trzeba je śledzić krok po kroku i na bieżąco komentować. Dzieci potrzebują uznania w tym co robią, potrzebują widza, TEGO widza – mamy i taty, swoich najlepszych obecnie przyjaciół. I powiem Wam, że moim zdaniem trzeba być strasznym idiotą, żeby tego nie rozumieć i wybierać … basen.
-0 Komentarz-